• Prawdziwa "Nowa Prawica" ?

    Wierzę w cuda. Nawet tak niewyobrażalne jak powyższy [...]

  • O tolerancji słów kilka tysięcy

    j.w.

  • O demokracji słów kilka

    "To jest kuriozalna sytuacja, bo to pokazuje, że sąd uważa, iż większość powinna rządzić, nie zważając na prawa mniejszości" [...]

Przestrzeń Myśli Niepozornych

poniedziałek, 30 września 2013

O tolerancji słów kilka tysięcy


Problem tolerancji (a raczej jej braku) towarzyszy ludzkości od najdawniejszych lat. Już
w starożytnym Rzymie, który rozrastał się (szczególnie w czasach Cesarstwa) w coraz to większe
i potężniejsze imperium, na zajętych terenach o zupełnie różnej przecież obyczajowości, wierzeniach i kulturze dochodziło do konfliktów pomiędzy np. przedstawicielami różnych religii. W średniowieczu natomiast na palcach jednej ręki wymienić można państwa, które otwarcie akceptowały na swoim terenie więcej niż jeden panujący rodzaj wiary; dużym prześladowaniom na tle narodowościowym podlegali również Żydzi.
Jako jeden z pierwszych w historii dyskusję o tolerancji podjął Polak- Paweł Włodkowic, żyjący na przełomie wieku XIV i XV uczony, prawnik oraz pisarz religijny i polityczno-społeczny. Już na soborze w Konstancji głosił, że narody pogańskie powinny mieć prawo do zachowania własnych wierzeń. Poważna dyskusja na temat tolerancji rozgorzała natomiast dopiero w wieku XVI i XVII w odpowiedzi na reformację, wojny religijne i prześladowania, będące następstwem głębokiego rozłamu w Kościele, zapoczątkowanego przez m.in. Marcina Lutra czy Henryka Zwinglego. Warto w tym miejscu wspomnieć o wyjątkowej sytuacji Polski w tamtym okresie, która była bodaj najbardziej otwartym na inne wierzenia i narodowości krajem w Europie (patrz Konfederacja Warszawska z 1573r.).
Rozkwit dyskusji nad pojęciem tolerancji przypada jednak na czasy Oświecenia. Wtedy to żyli najwięksi twórcy i filozofowie, wtedy też powstały największe dzieła, które często do dzisiaj służą za wzór i kształtują współczesną europejską mentalność. Oświecenie to czas myśli, jej dynamicznego rozwoju i społecznej wręcz apoteozy; rozum, umiejętność nim się posługiwania, stanowiły o istocie człowieczeństwa. Okres ten przyniósł największe teorie filozoficzne w dziejach, a tolerancja była jednym z najważniejszych obecnych w nich zagadnień.
Pierwszym bodajże twórcą, który przedstawił własną skonkretyzowaną i usystematyzowaną teorię był John Locke- angielski filozof, lekarz, polityk i ekonomista. W swoich „Dwóch Traktatach o Rządzie” oraz w szczególności „Listach o Tolerancji” brytyjski myśliciel zapoczątkował nowe rozumienie dotychczasowego pojęcia tolerancji, nadał mu zupełnie nowy sens i znaczenie. Przede wszystkim odszedł od tradycyjnego, przednowożytnego pojmowania tolerancji jako wyniesionegoz dosłownej łacińskiej etymologii „cierpliwego znoszenia”. Do tej pory bycie tolerancyjnym nie było traktowane jako społeczna wartość, czy cnota, a jedynie jako pragmatyczna postawa, która przy wyrażeniu bezpośredniej dezaprobaty i nagannej oceny zachowania, w celu podtrzymania społecznego spokoju, w ograniczonym stopniu je akceptowała, zachowywała wobec niego obojętność. Locke za jeden ze swoich życiowych celów postawił sobie zmianę tego stanu rzeczy.
W jego pojmowaniu tolerancji winno się nadać rangę obywatelskiej cnoty, nadrzędnej ludzkiej wartości; tolerancyjność traktował jako konieczny fundament, nowoczesnego, rozwijającego się społeczeństwa.
Podstawą takowego społeczeństwa i gwarantem zachowania w nim zasady tolerancji miałby być wedle niego bezwzględny rozdział państwa od kościoła, sfery świeckiej od duchowej. Wartości doszukiwał się w samej różnorodności i pluralizmie. Locke wywodząc istotę tolerancji
z chrześcijańskiej tradycji miłości bliźniego, głosił równocześnie, że nie powinien sobie zawłaszczać do niej prawa kościół, ani żadna inna instytucja; powinna być ona prawem
i przywilejem całego rodzaju ludzkiego, niezależnie od wyznania, czy strony politycznego sporu. Co ciekawe, mimo wyraźnie zarysowanej postawy prosekularyzacyjnej, filozof twierdzi, że podobnie jak i religijnej części społeczeństwa, tak i ateistom nie powinien przysługiwać monopol na głoszenie tolerancji, albowiem jak sam pisze w swoim sławnym „Liście o Tolerancji”: „Nie może sobie żadnego przywileju tolerancji udzielić ktoś, kto przez ateizm burzy od posad wszelką religię”. Filozofia Locka stworzyła podstawy dla nowoczesnego liberalizmu, myślenia wolnościowego i postawy republikańskiej (warto wspomnieć, że fragmenty Dwóch traktatów
o rządzie
są w wiernie cytowane w Deklaracji Niepodległości i Konstytucji USA, tworząc ich filozoficzną podstawę).
Innym wielkim myślicielem epoki Oświecenia był francuski pisarz, dramaturg i historyk, François-Marie Arouet, lepiej znany jako Wolter (właść. Voltaire). Urodzony w Paryżu filozof znany był ze swoich śmiałych i krytycznych poglądów, często wobec siebie sprzecznych i budzących liczne kontrowersje. Niejednokrotnie zawłaszczany przez różne ideologie, Wolter pozostał jednak niezależny, wobec wszelkich myśli i przekonań zachowywał sporą rezerwę, przez całe życie był przede wszystkim gorącym zwolennikiem liberalizmu. Ów liberalizm najlepiej wyraża się w powszechnie przypisywanych (błędnie zresztą; ich prawdziwym autorem,
a w zasadzie autorką jest angielska pisarka Evelyn Beatrice Hall) Wolterowi słowach: „
Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć.”. Mimo iż nigdy przez twórcę „Kandyda” niewypowiedziane, słowa te są kwintesencją wolterowskiej myśli wolnościowej i w pigułce wyrażają jego pogląd na tolerancję. Ją traktuje Wolter jako udział ludzkości, przyrodzone prawo natury, jak pisze w swoim „Słowniku filozoficznym”, swoiste „wybaczenie ludzkiej głupoty”. Wszelkie uprzedzenia rasowe, etniczne, polityczne, religijne traktuje jako kompletny nonsens i barbarzyństwo względem nowoczesnego porządku społecznego; ich bezpodstawność i irracjonalność w swoim stylu, poprzez metaforę demonstruje na przykładzie kupców handlujących na targu: „Gdy na giełdzie w Amsterdamie, Londynie, Suracie i Basorze zawierają ze sobą transakcje: gwebr, hinduski banian, Żyd, mahometanin, chiński bałwochwalca, bramanin, chrześcijanin obrządku greckiego, chrześcijanin obrządku rzymskiego, chrześcijanin-protestant, chrześcijanin-kwakier- wówczas żaden z nich nie porwie się ze sztyletem na drugiego, aby zdobywać dusze dla własnej religii. Dlaczegóż więc wyrzynaliśmy się wzajemnie prawie bez przerwy od czasów pierwszego soboru w Nicei?”. Problem pozostawia jednak bez odpowiedzi.
Owej odpowiedzi, rozwiązania poszukuje natomiast od wieków szeroko rozumiana sztuka, kultura. Od czasów Locke'a i Woltera samo pojęcie tolerancji, jego istota przeszły głęboką transformację. Współcześnie pojęcie tolerancji jest niestety często ideologizowane i upolityczniane, zawłaszczane przez niektóre grupy społeczne do osiągnięcia konkretnych, pragmatycznych celów. Jeśli więc porównać ją z nazwanymi w poprzednich akapitach cechami klasycznej Oświeceniowej tolerancji, która od wszelkich ideologii i grup wpływów starała się jak najbardziej odcinać, można by pokusić się o stwierdzenie, iż coraz częściej bywa ona dziś ich zupełnym przeciwieństwem. Znamiona takiej postawy dostrzec można w działaniach wielu współczesnych artystów związanych z tzw. głównym nurtem sztuki; powstające dzieła niejednokrotnie mają charakter dydaktyczny, wychowawczy, propagujący pewne ustalone normy i zdają się w wielu sytuacjach przeprowadzać swój własny program edukacyjny, moralizatorski (np. niezwykle nośna w ostatnich latach ideologia Gender), z góry odrzucają i piętnują wszelką odmienność postaw i poglądów. Tolerancja przestaje być prawem i przywilejem całości człowieczeństwa, staje się zaś narzędziem walki pewnych stref wpływów z innymi, pretekstem do kształtowania systemów etycznych wartości i świadomości społecznej.
Tego rodzaju tendencje dostrzec można dla przykładu w kinie polskim ostatnich lat. Powstają coraz to nowe filmy mające „burzyć mity”, „obalać stereotypy”, „wyciągać na wierzch przywary i słabości narodu”, „oduczać Polaków megalomanii i ksenofobii”, „rozliczać się z historią”. Tak, często dosłownie, brzmią opisy i recenzje wielu produkcji ostatnich lat, takich jak np. niezwykle głośne „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, czy budzący liczne kontrowersje najnowszy film Małgośki Szumowskiej- „W imię”.
Pokłosie”- chyba jeden z najbardziej dyskutowanych tytułów ostatniej dekady, film traktujący o prawdziwej skądinąd historii masowego zabójstwa żydowskich mieszkańców miasta Jedwabne i okolic dokonanego przez grupę około 40 Polaków w 1941 r. Film, abstrahując od lekko mówiąc mocno wątłej (czego dowodzi analiza wielu historyków) warstwy faktów, przede wszystkim przedstawia przedstawicieli narodu polskiego jako zażartych antysemitów i fanatycznych morderców, pijaków mordujących Żydów tak naprawdę dla rozrywki, tylko dlatego, że są (jak bezpośrednio pada w filmie) „winni śmierci Chrystusa”. Całości wymowy obrazu dopełnia patetyczna scena ukrzyżowania, czy palenia Żydów w stodole, która przypomina momentami rodzaj okultystycznego rytuału. Mocno dyskusyjna i kontrowersyjna treść filmu jest tu jednak sprawą drugorzędną, prawdziwy problem leży w sferze medialnej recepcji tej produkcji. Film określany jest jako „sumienie narodu”, jako forma rozliczenia się z ciemną stroną historii Polski i wykazania uprzedzeń, rzekomo tkwiących w nas do dzisiaj. Jest to historia niezwykle skrajna, jednostronna, traktująca o bardzo małym wycinku historii Polski; historia grupy 40 wieśniaków została w mediach głównego nurtu rozdmuchana do rangi metafory dzisiejszej polskiej rzeczywistości; wszelkie przejawy krytyki, czy to warstwy historycznej czy fabularnej filmu sprowadzane są do zachowań zaściankowych lub/i antysemickich, jako próby uniknięcia odpowiedzialności, ucieczki od nieuchronnie obciążających nas dziejów. Wszelka polemika, niezgoda jest wypychana na margines dyskusji, traktowana jest bezpośrednio jako potwierdzenie tezy o Polakach zawartej w filmie, jako ludziach nietolerancyjnych, zamkniętych na wszelką odmienność czy obcą kulturę, uciekających od „prawdy”. Film pełni funkcję swoistego moralitetu, narzędzia- jak napisał w swojej recenzji redaktor naczelny portalu Filmweb.pl, Michał Walkiewicz- sprawa bierze górę nad sztuką.
Podobna sytuacja występuje w przypadku wspomnianego przeze mnie wcześniej filmu „W imię” Małgorzaty, czy jak kto woli- Małgośki Szumowskiej. Sama reżyserka określa swoje dzieło jako „film o miłości, samotności”, odżegnuje się od nazywania swojego filmu, jak chcą niektórzy filmem o homoseksualizmie. Jednakże jakby na to nie patrzeć, kwestia ta w trakcie projekcji wyraźnie wysuwa się na pierwszy plan, problem miłości, czy samotności zostawiając daleko w tyle. I ponownie, to nie treść filmu, skądinąd mocno burząca moralnie (zostawiając kwestie orientacji seksualnej i stanu duchownego głównego bohatera, scena seksu z niepełnosprawnym, co można wywnioskować z treści filmu, chłopcem, budzi we mnie osobiście spore etyczne wątpliwości), a jego odbiór i medialna prezencja tak naprawdę stanowią główną oś przedstawianego przeze mnie problemu. Film, w wielu momentach całkiem solidny artystycznie, staje się po raz kolejny, za sprawą swojej kontrowersyjności, pobudką do dialogu, w rzeczywistości będącego jednak bardziej jednostronnym monologiem strony politpoprawnościowej, w której nie ma miejsca na odmienne zdania ludzi o bardziej konserwatywnych poglądach. Obrona tradycyjnych wartości staje się obiektem szyderstwa, swoja drogą bardzo przewrotnie- swoistej nietolerancji. Krytyków tezy, kolejny raz powtarzam tezy, wyraźnie postawionej w filmie, określa się jako „ciemnogród”, „zaścianek” nowoczesnego społeczeństwa, wątpliwości zgłaszane względem moralnej wymowy produkcji traktowane są jako wyraz wstecznictwa i dyskryminacji.
Tolerancja coraz częściej działa tylko i wyłącznie w jedną stronę. Niezgoda i polemika z ogólnie przyjętymi aksjomatami staje się czymś nieprzyzwoitym, nieprzystającym współczesnemu modelowi człowieka. Oświeceniowe ideały przyświecające pierwszym piewcom tolerancji, określające ją jako nieprzynależną do żadnej ideologii, powszechną ludzką wartość, odchodzą powoli w zapomnienie. Tolerancja staje się narzędziem w rękach konkretnych grup wpływów, które wymachują nią niczym szabelką w imię propagowania własnej myśli i realizowania swoich interesów, zmiany społeczeństw. Pod przykrywką tolerancji kryje się dziś jej istne zaprzeczenie, odrzucenie pluralizmu i próba dydaktycznego wpływania na ludzkie umysły w imię stworzenia rzekomo „lepszej” wizji świata, świata jednowymiarowego, zdominowanego przez jeden przewodni, „poprawny” prąd myślowy. Wizja to przyznam iście orwellowska, wielu ludziom zdawać się może przesadzona i pretensjonalna, aczkolwiek, uważam, realizująca się niestety na naszych oczach. Najprzykrzejsze w tym wszystkim jest to , że narzędziem, bronią w tej walce staje się coraz częściej przestrzeń sztuki, przestrzeń, która przez wieki była synonimem wolności myśli i poglądów, pluralizmu i dyskusji.

poniedziałek, 25 lutego 2013

O demokracji słów kilka

"To jest kuriozalna sytuacja, bo to pokazuje, że sąd uważa, iż większość powinna rządzić, nie zważając na prawa mniejszości"
~ Janusz Palikot, 25.02.13

A wszystko ,jak to w poważnym, dojrzałym państwie, w obliczu gospodarczego kryzysu, rosnącego długu publicznego, kulejącej demografii, spadających morale społecznych, w okresie mocnych perturbacji w strefie Euro i zażyłych negocjacji w kwestii kontynentalnej integracji bywa, rozchodzi się o wszystkim znany i (nie)lubiany symbol religii chrześcijańskiej i faszyzmu, czyli Krzyż 

Wydawać by się mogło, że moda na krzyż już dawno minęła, ze czasy paradujących na krakowskim przedmieściu starszych pań w czapkach z wełny angorskich kóz dawno odeszły w zapomnienie, podobnie jak ucichły echa dyskusji o obecności symboli religijnych na sali sejmowej, a jaśnie nami rządzący w końcu zabrali się do roboty i zajęli poważniejszymi tematami, takimi jak dla przykładu związki partnerskie. Nic bardziej mylnego. Jak powracający bumerang, znienacka uderzający niewprawionego aborygeńskiego buszmena w tył głowy, tak dziś, po ponad roku przerwy, spomiędzy polemik na temat popularnych ostatnio genitaliów i ulubionych miejsc ich bytowania w przyrodzie, łamiących zasady demokracji rewolucjonistów (czyt. Gowin) oraz zgłaszanych kandyatur na marszałka, marszałkinie, marszałko, marszałkowo... (sic!) sejmu, wyłoniły się dwie skromne zbite ze sobą prostopadle drewniane deseczki- owoc nienawiści i nietolerancji oraz alegoria ciemnogrodzkiego zaściankowstwa.

I wszystko uszłoby mimochodem moim zahartowanym i uodpornionym przez te wszystkie lata na sensacje uszom, gdyby nie wypowiedź prezesa "Ruchu Poparcia tegoż Prezesa", którą przytoczyłem we wstępie. 

Demokracjaustrój polityczny i forma sprawowania władzy, w których źródło władzy stanowi wola większości obywateli
                                                                                          (źr. Wikipedia)

W tym momencie postulaty o darmowy dostęp wszystkich obywateli do internetu nabierają realnego sensu. W ostatnich miesiącach możemy zaobserwować drastyczny kryzys, jak to określił świętej (bez obrazy) pamięci Winston Churchill, najgorszego z najlepszych, czy jak kto woli najlepszego z najgorszych ustrojów. Demokracja gubi swoje podstawowe założenia. Jeszcze lepiej i dosadniej obrazującym to przykładem, jest casus parlamentarnego głosowania w kwestii "formalizacji związków nieformalnych". Głosujący zgodnie ze swoim systemem wartości i sumieniem konserwatywni parlamentarzyści Platformy, okrzyknięci zostali w mediach zagrożeniem dla demokracji i ładu publicznego. Za posiadanie i obronę własnych poglądów nie powinno dostawać się dzisiaj pod żadnym pozorem wyrazów podziwu czy oklasków, a co najwyżej wypowiedzenie współpracy z partią, o czym głośno mówi sam premier:

"Stało się coś dramatycznego. Minister Gowin dostaje w Sejmie oklaski od PiS. Jeśli nie zatrzymamy tego teraz, nie zatrzymamy tego już nigdy. Konserwatyści mówią o głosowaniu zgodnie z sumieniem. Ja tego będę bronił, ale po co się spotykacie dwa razy w miesiącu? To nie jest kwestia sumienia, to kwestia frakcji. Mimo płomiennych zapewnień Jarka wiem, że szykujecie kolejne spotkania. Bez znaczenia, czy zorganizuje je Jarek, czy ktoś inny. Jeśli się odbędą, potraktuję to jako definitywny koniec współpracy i zaproponuję pokojowe rozstanie dwóch grup. Chyba macie dobrą pamięć, wiecie, że w przeszłości już to robiłem."

Symbole religijne, związki partnerskie, wszystkie te sejmowe dewiacje i gwałty tylko dzielą nasze i tak już mocno skłócone wewnętrznie społeczeństwo. Czyż nie lepiej byłoby powrócić do dyskusji o gospodarce, zarządzaniu państwem lub innych błahych i mało znaczących kwestiach? To taki miły, przyjemny, łączący i budujący przyjaźnie temat.

I przynajmniej nie budzi wśród ludzi dziwnych syntetycznych tworów pokroju WŁASNEGO ZDANIA czy SUMIENIA.

Pozdrawiam defetystycznie
Ptak Fryderyk

Z kalendarza (02) - 25 lutego 1956


Nikita Chruszczow podczas XX Zjazdu KPZR wygłosił referat "O kulcie jednostki i jego następstwach", w których jednoznacznie potępił dyktaturę Józefa Stalina. Mimo że system jako taki nie został w ogóle obciążony odpowiedzialnością, datę tę przyjmuje się umownie jak początek Odwilży w ZSRR. Dzięki niej stały się możliwe publikacje na przykład Aleksandra  Sołżenicyna ("Archipelag Gułag").

sobota, 23 lutego 2013

Prawdziwa "Nowa Prawica" ?


       Niestety materiał jakim dysponuję to zlepy plotek, niedomówień,  owianych tajemnicą listów etc. Wszystko obraca się wokół Jarosława Gowina, który wydawałoby się czeka już tylko by udać się na szafot. Jednak to właśnie on trzyma teraz w szachu prezesa rady ministrów Donalda Tuska. Choć groźby groźbami (np: ta ze zjazdu w Jachrance, gdzie Tusk przestrzegał Gowina by "nie stracił sensu bycia w Platformie)  prawda jest bolesna, to właśnie Platforma potrzebuje Gowina a nie na odwrót. Bez niego przestanie być po prostu "obywatelska", a stanie się dyktatorskim kółkiem adoracji Donalda T. Bądź co bądź tego wyborcy by chyba nie wytrzymali (z drugiej strony znieśli już tyle...). Patrząc na wyniki głosowania w sprawie związków partnerskich (gdyby Gowin pociągnął za sobą wszystkich) byłby to dość spory ubytek: 46 posłów konserwatywnego skrzydła platformy, co stanowi ponad 20 % rządu.

      Do całej sytuacji pikanterii dodają pogłoski o chęci tworzenia nowej partii o charakterze neoendeckim przez Radosława Sikorskiego, Romana Giertycha i Michała Kamińskiego. Gdyby czterej panowie zdołali się porozumieć mógłby powstać bardzo silny blok prawicowy, który stanowił by ciekawą alternatywę dla skostniałego i programowo lewicowego PiSu, który skutecznie wrzucony do jednego wora z faszystami już wiele na scenie politycznej nie zdziała. 

Cuda

     Szansa? Praktycznie zerowa... Niestety. Musiałby zaistnieć konkretny mikroklimat społeczny na podwaliny takiego projektu. Po pierwsze większość wyborców PIS musi uwierzyć, że jest droga, która omija mitologię Jarosława Kaczyńskiego. Po drugie korwiniści i cała reszta michalkiewiczyzny powinna zdać sobie sprawę, że najwyższy czas poprzeć opcję, która może nie taka radykalna, ale ma szansę odnieść sukces w wyborach. Ostatecznie konserwatywny elektorat PO musi przestać popierać Premiera i póki Gowin jeszcze do końca nie zostanie okrzyknięty antysemickim faszystą, mocno go wesprzeć.

      Wierzę w cuda. Nawet tak niewyobrażalne jak powyższy

Jędrek Krokodyl

czwartek, 21 lutego 2013

Artystyczna Bohema Świdnicy, a problem "Puszki" Warhola



Wczoraj, czyli dla matematykofobów, dwudziestego dnia Lutego, pragnąc sprawić pozór człowieka kultury, byłem wybrałem się, ubrany w hipsterską czapkę, nad wyraz kolorowy szalik i intelektualny sceptycyzm na twarzy, do miejsca zwanego potocznie "Miejskim Teatrem". W ramach pewnego festiwalu, nazwanego nie wiedzieć czemu "Okiem Młodych" (ze względu na średnią wieku obecnych na sali winien być prędzej nazwany "Okiem Starych" lub  ewentualnie festiwalem "Czas zadbać o wzrok"), poddany projekcji został dokument wyprodukowany przez amerykańskich globalistów ze stajni HBO- "Świat według Iona B." rumuńskiego reżysera- Alexandra Nanau.

Film swoją drogą ciekawy, choć to nie on był, wbrew pozorom, główną atrakcją wieczora i specjalnie nie mam zamiaru na jego temat się roztkliwiać (zainteresowanych odesłałbym do FilmWebu, lecz film ten jest zbyt alternatywny i ambitny, by posiadać nań choć krótki opis). Historia żyjącego na śmietniku bukaresztańskiego (?) bezdomnego, który w wieku 68 lat, odnaleziony przez miejscowego merszanta, zostaje wielkim artystą, wystawianym w największych galeriach sztuki Europy (smells like Hollywood; mimo wszytsko polecam obejrzeć jego kolaże), była jedynie przyczynkiem do niezwykłej, ponadgodzinnej dyskusji o wszelkiego rodzaju opakowaniach produktów spożywczych, pisuarach, fontannach, czy innych Diszampach i Łorcholach.

Czyli o tak zwanym pop-arcie (przepraszam miłośników owej sztuki, na publiczny lincz możemy umówić się w dowolnie wybranym terminie). A wszystko zaczęło się od bardzo zajmującej refleksji, dlaczego tytułowy Ion, który, jako osoba ze społecznego marginesu, żyjąca pomiędzy gnijącymi resztkami jedzenia i wyrzucanymi przez okna kamienic starymi gazetami, wychowana w na swój sposób hermetycznym środowisku państwa poddanego komunistycznej dyktaturze, nie powinien być podejrzewany o znajomość wytworów zachodniej popkultury, na jednym ze swoich kolaży umieścił najsławniejszą chyba puszkę zupy pomidorowej na świecie:

Problem podniósł niejaki Lechu:
- "Ja rozumiem, że można być idiotą, ale jak można nie znać Warhola?"
W dyskusję, na temat wątpliwej autentyczności, kreowanej przez reżysera, artystycznej nieświadomości bohatera, włączyli się później pozostali członkowie "intelektualnego gangu znawców ludzkiej głupoty" (nazwanie ich gangiem nieprzypadkowe) o pseudonimach: Rychu, Zbychu, Kama i Pietras. (a nie mówiłem). Jako, że nie posiadam groźnie brzmiącego przydomka, nie ważyłem włączać się w dysputę- słuchałem więc cierpliwie. I nasłuchałem się.

Hamilton, Velazquez, Bosch, Paolozzi, Phillips, Blake. Skromy mój umysł głupiego nastolatka gotował się już niemalże od natłoku nazwisk, tytułów obrazów, rodzajów technik malarskich, naprzemiennych, wypływających ze wszystkich stron, pochwał i inwektyw. I byłby wybuchł niepodważalnie gdyby nie nagłe podsumowanie dyrektora jednego z miejscowych liceów (ci cholerni oświatowcy już tak mają), ze cieszy się, że ma do czynienia z tak mądrymi i ciekawymi świata ludźmi, które zbiło egocentrycznych dyskutantów z niosących ich fal samouwielbienia (dla prawdziwego intelektualisty, bycie określonym jako mądry, winno być brane za obelgę) i momentalnie zakończyło dyskusję.

A czekałem, aż złapią się za fraki i przeleje się jakaś humanistyczna krew.

I pomyśleć, że to wszystko przez bezdomnego i puszkę pomidorów.

Pozdrawiam wieczornie
Fryderyk Ptak
   




wtorek, 19 lutego 2013

Z kalendarza (01)

 19 lutego 1807 r. 

Uroczyste odczytanie dekretu Napoleona Bonaparte, na rynku w Bydgoszczy, o utworzeniu Księstwa Warszawskiego.

Warto pamiętać, o tym wydarzeniu, zwłaszcza że obecnie pewne środowiska banalizują rolę Księstwa, które mimo protektoratu francuskiego było jednak namiastką państwa polskiego.

J.K.

Schopenhauer przez CH

Ale nie o tym będziemy dziś mówić.

Jak mniemam zdążyliście już poznać specyficzny rodzaj humoru mojego drogiego kolegi i ostrzegam (bądź anonsuję) po przyjacielsku, że, chcąc być czytelnikami naszej strony, będziecie musieli się Państwo do niego przyzwyczaić, a nawet polubić (za spowodowane owym szkody psycho-zdrowotne redakcja, w gwoli ścisłości, nie odpowiada)


Ale jak to mówią- do związku partnerskiego się zagoi.

Wstałem dziś rano, o dziwota, bez krzty kseno-, arachno-, homo-, kaligyne-, heksakosjoiheksekontaheksa- fobii, bez krzty zawiści i zaściankowości, wyzbyty moralno-społecznych uprzedzeń i prymitywnych nacjonalistycznych ograniczeń, a jedynym uczuciem jakie bytowało podówczas w mojej małej faszystowskiej główce, było nieprzeparte i nieokiełznane pragnienie, poleżenia jeszcze w łóżku aż do ozwania się kolejnego przeraźliwego sygnału budzika. 5 minut drzemki (swoją drogą najpodlejszego wynalazku współczesnej technologii), później kolejne 5 minut, kolejne, ach przecież nie zaszkodzi! I mało byłbym nie spóźnił się na poranne zajęcia z łaciny, gdyby nie zacna próbka owej, która dosięgnęła mnie bezlitośnie zza uchylonego poprzedniego wieczora okna, której cytować, z racji kultury osobistej, nie będę.

Rozpaczając nad rozpaczliwym stanem wychowania dzisiejszej młodzieży, udałem się w podróż poprzez zasypany śniegiem podjazd mojego domu. I w kontekście niedawno przeprowadzonej reformy, związanej z regulacją wywozu odpadów komunalnych, ni stąd ni zowąd, napadła mnie pewna moralna refleksja- dlaczego nasze kochane państwo nie mogłoby w jakiś sposób ustawowo prolongować również procesu odśnieżania przydomowych ogródków?

Jak kochać i dbać o swoich obywateli, to całym sercem!
By wszystkim żyło się lepiej! W szczególności dyskryminowanym ogródkom.


Pozdrawiam
Fryderyk Ptak