czwartek, 21 lutego 2013

Artystyczna Bohema Świdnicy, a problem "Puszki" Warhola



Wczoraj, czyli dla matematykofobów, dwudziestego dnia Lutego, pragnąc sprawić pozór człowieka kultury, byłem wybrałem się, ubrany w hipsterską czapkę, nad wyraz kolorowy szalik i intelektualny sceptycyzm na twarzy, do miejsca zwanego potocznie "Miejskim Teatrem". W ramach pewnego festiwalu, nazwanego nie wiedzieć czemu "Okiem Młodych" (ze względu na średnią wieku obecnych na sali winien być prędzej nazwany "Okiem Starych" lub  ewentualnie festiwalem "Czas zadbać o wzrok"), poddany projekcji został dokument wyprodukowany przez amerykańskich globalistów ze stajni HBO- "Świat według Iona B." rumuńskiego reżysera- Alexandra Nanau.

Film swoją drogą ciekawy, choć to nie on był, wbrew pozorom, główną atrakcją wieczora i specjalnie nie mam zamiaru na jego temat się roztkliwiać (zainteresowanych odesłałbym do FilmWebu, lecz film ten jest zbyt alternatywny i ambitny, by posiadać nań choć krótki opis). Historia żyjącego na śmietniku bukaresztańskiego (?) bezdomnego, który w wieku 68 lat, odnaleziony przez miejscowego merszanta, zostaje wielkim artystą, wystawianym w największych galeriach sztuki Europy (smells like Hollywood; mimo wszytsko polecam obejrzeć jego kolaże), była jedynie przyczynkiem do niezwykłej, ponadgodzinnej dyskusji o wszelkiego rodzaju opakowaniach produktów spożywczych, pisuarach, fontannach, czy innych Diszampach i Łorcholach.

Czyli o tak zwanym pop-arcie (przepraszam miłośników owej sztuki, na publiczny lincz możemy umówić się w dowolnie wybranym terminie). A wszystko zaczęło się od bardzo zajmującej refleksji, dlaczego tytułowy Ion, który, jako osoba ze społecznego marginesu, żyjąca pomiędzy gnijącymi resztkami jedzenia i wyrzucanymi przez okna kamienic starymi gazetami, wychowana w na swój sposób hermetycznym środowisku państwa poddanego komunistycznej dyktaturze, nie powinien być podejrzewany o znajomość wytworów zachodniej popkultury, na jednym ze swoich kolaży umieścił najsławniejszą chyba puszkę zupy pomidorowej na świecie:

Problem podniósł niejaki Lechu:
- "Ja rozumiem, że można być idiotą, ale jak można nie znać Warhola?"
W dyskusję, na temat wątpliwej autentyczności, kreowanej przez reżysera, artystycznej nieświadomości bohatera, włączyli się później pozostali członkowie "intelektualnego gangu znawców ludzkiej głupoty" (nazwanie ich gangiem nieprzypadkowe) o pseudonimach: Rychu, Zbychu, Kama i Pietras. (a nie mówiłem). Jako, że nie posiadam groźnie brzmiącego przydomka, nie ważyłem włączać się w dysputę- słuchałem więc cierpliwie. I nasłuchałem się.

Hamilton, Velazquez, Bosch, Paolozzi, Phillips, Blake. Skromy mój umysł głupiego nastolatka gotował się już niemalże od natłoku nazwisk, tytułów obrazów, rodzajów technik malarskich, naprzemiennych, wypływających ze wszystkich stron, pochwał i inwektyw. I byłby wybuchł niepodważalnie gdyby nie nagłe podsumowanie dyrektora jednego z miejscowych liceów (ci cholerni oświatowcy już tak mają), ze cieszy się, że ma do czynienia z tak mądrymi i ciekawymi świata ludźmi, które zbiło egocentrycznych dyskutantów z niosących ich fal samouwielbienia (dla prawdziwego intelektualisty, bycie określonym jako mądry, winno być brane za obelgę) i momentalnie zakończyło dyskusję.

A czekałem, aż złapią się za fraki i przeleje się jakaś humanistyczna krew.

I pomyśleć, że to wszystko przez bezdomnego i puszkę pomidorów.

Pozdrawiam wieczornie
Fryderyk Ptak
   




0 komentarze :

Prześlij komentarz