poniedziałek, 30 września 2013

O tolerancji słów kilka tysięcy


Problem tolerancji (a raczej jej braku) towarzyszy ludzkości od najdawniejszych lat. Już
w starożytnym Rzymie, który rozrastał się (szczególnie w czasach Cesarstwa) w coraz to większe
i potężniejsze imperium, na zajętych terenach o zupełnie różnej przecież obyczajowości, wierzeniach i kulturze dochodziło do konfliktów pomiędzy np. przedstawicielami różnych religii. W średniowieczu natomiast na palcach jednej ręki wymienić można państwa, które otwarcie akceptowały na swoim terenie więcej niż jeden panujący rodzaj wiary; dużym prześladowaniom na tle narodowościowym podlegali również Żydzi.
Jako jeden z pierwszych w historii dyskusję o tolerancji podjął Polak- Paweł Włodkowic, żyjący na przełomie wieku XIV i XV uczony, prawnik oraz pisarz religijny i polityczno-społeczny. Już na soborze w Konstancji głosił, że narody pogańskie powinny mieć prawo do zachowania własnych wierzeń. Poważna dyskusja na temat tolerancji rozgorzała natomiast dopiero w wieku XVI i XVII w odpowiedzi na reformację, wojny religijne i prześladowania, będące następstwem głębokiego rozłamu w Kościele, zapoczątkowanego przez m.in. Marcina Lutra czy Henryka Zwinglego. Warto w tym miejscu wspomnieć o wyjątkowej sytuacji Polski w tamtym okresie, która była bodaj najbardziej otwartym na inne wierzenia i narodowości krajem w Europie (patrz Konfederacja Warszawska z 1573r.).
Rozkwit dyskusji nad pojęciem tolerancji przypada jednak na czasy Oświecenia. Wtedy to żyli najwięksi twórcy i filozofowie, wtedy też powstały największe dzieła, które często do dzisiaj służą za wzór i kształtują współczesną europejską mentalność. Oświecenie to czas myśli, jej dynamicznego rozwoju i społecznej wręcz apoteozy; rozum, umiejętność nim się posługiwania, stanowiły o istocie człowieczeństwa. Okres ten przyniósł największe teorie filozoficzne w dziejach, a tolerancja była jednym z najważniejszych obecnych w nich zagadnień.
Pierwszym bodajże twórcą, który przedstawił własną skonkretyzowaną i usystematyzowaną teorię był John Locke- angielski filozof, lekarz, polityk i ekonomista. W swoich „Dwóch Traktatach o Rządzie” oraz w szczególności „Listach o Tolerancji” brytyjski myśliciel zapoczątkował nowe rozumienie dotychczasowego pojęcia tolerancji, nadał mu zupełnie nowy sens i znaczenie. Przede wszystkim odszedł od tradycyjnego, przednowożytnego pojmowania tolerancji jako wyniesionegoz dosłownej łacińskiej etymologii „cierpliwego znoszenia”. Do tej pory bycie tolerancyjnym nie było traktowane jako społeczna wartość, czy cnota, a jedynie jako pragmatyczna postawa, która przy wyrażeniu bezpośredniej dezaprobaty i nagannej oceny zachowania, w celu podtrzymania społecznego spokoju, w ograniczonym stopniu je akceptowała, zachowywała wobec niego obojętność. Locke za jeden ze swoich życiowych celów postawił sobie zmianę tego stanu rzeczy.
W jego pojmowaniu tolerancji winno się nadać rangę obywatelskiej cnoty, nadrzędnej ludzkiej wartości; tolerancyjność traktował jako konieczny fundament, nowoczesnego, rozwijającego się społeczeństwa.
Podstawą takowego społeczeństwa i gwarantem zachowania w nim zasady tolerancji miałby być wedle niego bezwzględny rozdział państwa od kościoła, sfery świeckiej od duchowej. Wartości doszukiwał się w samej różnorodności i pluralizmie. Locke wywodząc istotę tolerancji
z chrześcijańskiej tradycji miłości bliźniego, głosił równocześnie, że nie powinien sobie zawłaszczać do niej prawa kościół, ani żadna inna instytucja; powinna być ona prawem
i przywilejem całego rodzaju ludzkiego, niezależnie od wyznania, czy strony politycznego sporu. Co ciekawe, mimo wyraźnie zarysowanej postawy prosekularyzacyjnej, filozof twierdzi, że podobnie jak i religijnej części społeczeństwa, tak i ateistom nie powinien przysługiwać monopol na głoszenie tolerancji, albowiem jak sam pisze w swoim sławnym „Liście o Tolerancji”: „Nie może sobie żadnego przywileju tolerancji udzielić ktoś, kto przez ateizm burzy od posad wszelką religię”. Filozofia Locka stworzyła podstawy dla nowoczesnego liberalizmu, myślenia wolnościowego i postawy republikańskiej (warto wspomnieć, że fragmenty Dwóch traktatów
o rządzie
są w wiernie cytowane w Deklaracji Niepodległości i Konstytucji USA, tworząc ich filozoficzną podstawę).
Innym wielkim myślicielem epoki Oświecenia był francuski pisarz, dramaturg i historyk, François-Marie Arouet, lepiej znany jako Wolter (właść. Voltaire). Urodzony w Paryżu filozof znany był ze swoich śmiałych i krytycznych poglądów, często wobec siebie sprzecznych i budzących liczne kontrowersje. Niejednokrotnie zawłaszczany przez różne ideologie, Wolter pozostał jednak niezależny, wobec wszelkich myśli i przekonań zachowywał sporą rezerwę, przez całe życie był przede wszystkim gorącym zwolennikiem liberalizmu. Ów liberalizm najlepiej wyraża się w powszechnie przypisywanych (błędnie zresztą; ich prawdziwym autorem,
a w zasadzie autorką jest angielska pisarka Evelyn Beatrice Hall) Wolterowi słowach: „
Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć.”. Mimo iż nigdy przez twórcę „Kandyda” niewypowiedziane, słowa te są kwintesencją wolterowskiej myśli wolnościowej i w pigułce wyrażają jego pogląd na tolerancję. Ją traktuje Wolter jako udział ludzkości, przyrodzone prawo natury, jak pisze w swoim „Słowniku filozoficznym”, swoiste „wybaczenie ludzkiej głupoty”. Wszelkie uprzedzenia rasowe, etniczne, polityczne, religijne traktuje jako kompletny nonsens i barbarzyństwo względem nowoczesnego porządku społecznego; ich bezpodstawność i irracjonalność w swoim stylu, poprzez metaforę demonstruje na przykładzie kupców handlujących na targu: „Gdy na giełdzie w Amsterdamie, Londynie, Suracie i Basorze zawierają ze sobą transakcje: gwebr, hinduski banian, Żyd, mahometanin, chiński bałwochwalca, bramanin, chrześcijanin obrządku greckiego, chrześcijanin obrządku rzymskiego, chrześcijanin-protestant, chrześcijanin-kwakier- wówczas żaden z nich nie porwie się ze sztyletem na drugiego, aby zdobywać dusze dla własnej religii. Dlaczegóż więc wyrzynaliśmy się wzajemnie prawie bez przerwy od czasów pierwszego soboru w Nicei?”. Problem pozostawia jednak bez odpowiedzi.
Owej odpowiedzi, rozwiązania poszukuje natomiast od wieków szeroko rozumiana sztuka, kultura. Od czasów Locke'a i Woltera samo pojęcie tolerancji, jego istota przeszły głęboką transformację. Współcześnie pojęcie tolerancji jest niestety często ideologizowane i upolityczniane, zawłaszczane przez niektóre grupy społeczne do osiągnięcia konkretnych, pragmatycznych celów. Jeśli więc porównać ją z nazwanymi w poprzednich akapitach cechami klasycznej Oświeceniowej tolerancji, która od wszelkich ideologii i grup wpływów starała się jak najbardziej odcinać, można by pokusić się o stwierdzenie, iż coraz częściej bywa ona dziś ich zupełnym przeciwieństwem. Znamiona takiej postawy dostrzec można w działaniach wielu współczesnych artystów związanych z tzw. głównym nurtem sztuki; powstające dzieła niejednokrotnie mają charakter dydaktyczny, wychowawczy, propagujący pewne ustalone normy i zdają się w wielu sytuacjach przeprowadzać swój własny program edukacyjny, moralizatorski (np. niezwykle nośna w ostatnich latach ideologia Gender), z góry odrzucają i piętnują wszelką odmienność postaw i poglądów. Tolerancja przestaje być prawem i przywilejem całości człowieczeństwa, staje się zaś narzędziem walki pewnych stref wpływów z innymi, pretekstem do kształtowania systemów etycznych wartości i świadomości społecznej.
Tego rodzaju tendencje dostrzec można dla przykładu w kinie polskim ostatnich lat. Powstają coraz to nowe filmy mające „burzyć mity”, „obalać stereotypy”, „wyciągać na wierzch przywary i słabości narodu”, „oduczać Polaków megalomanii i ksenofobii”, „rozliczać się z historią”. Tak, często dosłownie, brzmią opisy i recenzje wielu produkcji ostatnich lat, takich jak np. niezwykle głośne „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego, czy budzący liczne kontrowersje najnowszy film Małgośki Szumowskiej- „W imię”.
Pokłosie”- chyba jeden z najbardziej dyskutowanych tytułów ostatniej dekady, film traktujący o prawdziwej skądinąd historii masowego zabójstwa żydowskich mieszkańców miasta Jedwabne i okolic dokonanego przez grupę około 40 Polaków w 1941 r. Film, abstrahując od lekko mówiąc mocno wątłej (czego dowodzi analiza wielu historyków) warstwy faktów, przede wszystkim przedstawia przedstawicieli narodu polskiego jako zażartych antysemitów i fanatycznych morderców, pijaków mordujących Żydów tak naprawdę dla rozrywki, tylko dlatego, że są (jak bezpośrednio pada w filmie) „winni śmierci Chrystusa”. Całości wymowy obrazu dopełnia patetyczna scena ukrzyżowania, czy palenia Żydów w stodole, która przypomina momentami rodzaj okultystycznego rytuału. Mocno dyskusyjna i kontrowersyjna treść filmu jest tu jednak sprawą drugorzędną, prawdziwy problem leży w sferze medialnej recepcji tej produkcji. Film określany jest jako „sumienie narodu”, jako forma rozliczenia się z ciemną stroną historii Polski i wykazania uprzedzeń, rzekomo tkwiących w nas do dzisiaj. Jest to historia niezwykle skrajna, jednostronna, traktująca o bardzo małym wycinku historii Polski; historia grupy 40 wieśniaków została w mediach głównego nurtu rozdmuchana do rangi metafory dzisiejszej polskiej rzeczywistości; wszelkie przejawy krytyki, czy to warstwy historycznej czy fabularnej filmu sprowadzane są do zachowań zaściankowych lub/i antysemickich, jako próby uniknięcia odpowiedzialności, ucieczki od nieuchronnie obciążających nas dziejów. Wszelka polemika, niezgoda jest wypychana na margines dyskusji, traktowana jest bezpośrednio jako potwierdzenie tezy o Polakach zawartej w filmie, jako ludziach nietolerancyjnych, zamkniętych na wszelką odmienność czy obcą kulturę, uciekających od „prawdy”. Film pełni funkcję swoistego moralitetu, narzędzia- jak napisał w swojej recenzji redaktor naczelny portalu Filmweb.pl, Michał Walkiewicz- sprawa bierze górę nad sztuką.
Podobna sytuacja występuje w przypadku wspomnianego przeze mnie wcześniej filmu „W imię” Małgorzaty, czy jak kto woli- Małgośki Szumowskiej. Sama reżyserka określa swoje dzieło jako „film o miłości, samotności”, odżegnuje się od nazywania swojego filmu, jak chcą niektórzy filmem o homoseksualizmie. Jednakże jakby na to nie patrzeć, kwestia ta w trakcie projekcji wyraźnie wysuwa się na pierwszy plan, problem miłości, czy samotności zostawiając daleko w tyle. I ponownie, to nie treść filmu, skądinąd mocno burząca moralnie (zostawiając kwestie orientacji seksualnej i stanu duchownego głównego bohatera, scena seksu z niepełnosprawnym, co można wywnioskować z treści filmu, chłopcem, budzi we mnie osobiście spore etyczne wątpliwości), a jego odbiór i medialna prezencja tak naprawdę stanowią główną oś przedstawianego przeze mnie problemu. Film, w wielu momentach całkiem solidny artystycznie, staje się po raz kolejny, za sprawą swojej kontrowersyjności, pobudką do dialogu, w rzeczywistości będącego jednak bardziej jednostronnym monologiem strony politpoprawnościowej, w której nie ma miejsca na odmienne zdania ludzi o bardziej konserwatywnych poglądach. Obrona tradycyjnych wartości staje się obiektem szyderstwa, swoja drogą bardzo przewrotnie- swoistej nietolerancji. Krytyków tezy, kolejny raz powtarzam tezy, wyraźnie postawionej w filmie, określa się jako „ciemnogród”, „zaścianek” nowoczesnego społeczeństwa, wątpliwości zgłaszane względem moralnej wymowy produkcji traktowane są jako wyraz wstecznictwa i dyskryminacji.
Tolerancja coraz częściej działa tylko i wyłącznie w jedną stronę. Niezgoda i polemika z ogólnie przyjętymi aksjomatami staje się czymś nieprzyzwoitym, nieprzystającym współczesnemu modelowi człowieka. Oświeceniowe ideały przyświecające pierwszym piewcom tolerancji, określające ją jako nieprzynależną do żadnej ideologii, powszechną ludzką wartość, odchodzą powoli w zapomnienie. Tolerancja staje się narzędziem w rękach konkretnych grup wpływów, które wymachują nią niczym szabelką w imię propagowania własnej myśli i realizowania swoich interesów, zmiany społeczeństw. Pod przykrywką tolerancji kryje się dziś jej istne zaprzeczenie, odrzucenie pluralizmu i próba dydaktycznego wpływania na ludzkie umysły w imię stworzenia rzekomo „lepszej” wizji świata, świata jednowymiarowego, zdominowanego przez jeden przewodni, „poprawny” prąd myślowy. Wizja to przyznam iście orwellowska, wielu ludziom zdawać się może przesadzona i pretensjonalna, aczkolwiek, uważam, realizująca się niestety na naszych oczach. Najprzykrzejsze w tym wszystkim jest to , że narzędziem, bronią w tej walce staje się coraz częściej przestrzeń sztuki, przestrzeń, która przez wieki była synonimem wolności myśli i poglądów, pluralizmu i dyskusji.

0 komentarze :

Prześlij komentarz